czwartek, 15 lutego 2018

Czternaście fibul

R.12: GRA TUROLDA  (być może jeszcze w 2022?)
R.13: TRENING, DZIEŃ 12. (kiedyśtam)
R.14: CHIMERA (kiedyśtam)
R.15: TOWAR II (kiedyśtam)
16. TRENING, DZIEŃ 73. (kiedyśtam)
R.17: KLASZTOR (kiedyśtam)
R.18: PRZED OBLICZEM (kiedyśtam)

sobota, 1 października 2016

„Czternaście fibul” – R.11: Towar


Towar
    W skład Twierdzy na pustyni wchodził kompleks pałacowy Ubadah Thaqiba, przywódcy Ludzi Pustyni. Jednym z najbardziej okazałych pomieszczeń należących do niego była jedna z sypialni. Opływała ona w kamienie i metale szlachetne. Ogromne łoże, leżące pośrodku niej, nie odstawało pod tym względem. Jego szkielet, wyrzeźbiony z egzotycznego drewna, przykrywał osadzony na spiralnych filarkach baldachim, z którego spływały półprzeźroczyste zasłony poprzeszywane złotymi nićmi.
    Leżała na nim młoda dziewczyna. Była naga, a jej ręce, uniesione ponad głowę, przykrępowane były do jednego z filarów. Jej rozpuszczone, długie blond włosy były w ciągłym ruchu, podobnie zresztą do reszty ciała – dziewczyna próbowała się oswobodzić. Bezskutecznie.Więzy były mocne. Nawet za mocne – o czym świadczyły jej lekko sine ręce.
Nagle usłyszała szmer. Serce jej załomotało. Wiedziała co ją czeka. Bała się. A szmer oznaczał jedno – ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie chciała płakać. Ale łzy same pociekły. Skuliła się na lewym bokunajbardziej jak na to pozwoliły więzy – i rozpłakała jak mała dziewczynka. Twarz wtuliła w jedną z licznie otaczających ją wielkich poduch – nie widziała powoli zbliżającego się kształtu, zamazanego przez zasłonę. Za to po chwili poczuła, że ktoś kładzie się obok niej, kładąc dłoń na jej talii. Drgnęła. Całą wolą chciała zrzucić szorstkie, męskie palce z ciała. Ale nie mogła zrobić nic.
- Nie, nie, nie! - krzyknęła płaczliwym tonem.
- I to jest ta zadziorna dzikuska z dalekiego południa, o której wspominał Abdullah prezentując zadrapanie na twarzy? Nie wygląda. Zaraz się przekonam – usłyszała nieprzyjemny głos mężczyzny.
    Gwałtownym ruchem obrócił ją na wznak i złapawszy za kolana zaczął rozsuwać jej nogi. W odpowiedzi otrzymał kopniaka między oczy.
- Czyli jednak... Takie uwielbiam!
- Zostaw mnie!
- A jeśli nie? - szyderczo wyszczerzył zęby, sunąc prawą dłonią po jej nodze.
    Zrezygnował z tego gdy dotarłszy do kolana ledwo zdołał uniknąć zmiażdżenia przez gwałtownie zaciskające się nogi.
- A, zadziorna kocica!
- Precz – zaczęła wierzgać nogami celując w śniadą twarz mężczyzny.
    Bez problemu uniknął kilku kopnięć, po czym złapał ją za kostki.
- Nie bój się. Znam się na rzeczy, nie będzie bolało. Wyobraź sobie swój najlepszy kontakt z mężczyzną w alkowie i pomyśl, że ja to on i...
- Odwal się, dupku! Jestem dziewicą!
   Wyskoczył z łoża zrywając jedną z zasłon. Trzymając ją w lewicy wpatrywał się zszokowany chwilę w ciszy w długowłosą blondynkę, która usilnie próbowała ukryć przed nim intymne części ciała kuląc się w pozycji embrionalnej. Wyszedł z pomieszczenia zacierając ręce zadowolony.
*
    Niespełna półwieczny mężczyzna siedział nagi w łaźni z niewielkim basenem. Zamyślony wpatrywał się w ścianę. Zanurzony był do połowy w wodzie. Z licznych blizn na jego umięśnionym, wyćwiczonym ciele wyczytać można było, że przeżył wiele walk. Jednak żaden z tych śladów nie był świeży, ciało nie zaznało smaku stali od lat.
    Mężczyzna nie był sam. Tuliła się do jego ciała przeciętna nałożnica o afroamerykańskiej cerze i pokaźnym wzroście. Była jego niewolnicą od dawna. Znała wszystkie z znamion na jego ciele, wraz z ich historiami powstania. Wiedziała jak go zadowolić. Powolnymi ruchami przejeżdżała po skrupulatnie wybranych bliznach, wymuszając na kochanku przypominanie konkretnych wspomnień. Umiała doskonale odczytywać nastrój swego pana – tego dnia wybierała tylko te, które zdobył w zwycięskich zmaganiach.
Po pewnym czasie jednak skinął, dając jej znak, że już wystarczy.
- Połóż się – wyszeptał jej do ucha.
    Murzynka posłusznie opadła na wznak na schodkach zagłębiających się do basenu. Uśmiechnął się.
    Nagle ktoś załomotał w drzwi łaźni.
- Wejść! - krzyknął mężczyzna machnięciem ręki każąc czarnoskórej nie zmieniać pozycji.
    Do pomieszczenia wszedł jeden z wojowników. Rzekł:
- Ubadah Thaqibie, dowódco!
- Czego chcesz – parsknął nagi.
- Przyszedł hakim.
- Niech wejdzie.
    Wojownik wyszedł. Prawie natychmiast na jego miejsce pojawił się hakim. Spojrzał na prężącą się na schodkach Murzynkę, po czym zwrócił się do Ubdaha:
- Jestem. Zrobiłem coś kazał.
- Mów.
- Po pierwsze, potwierdzam, jest to dziewica, wciąż ma...
- Bardzo dobrze. A jak reszta?
- Ogólnie jest zdrowa, nic jej nie dolega. Ale... Jest... Dziwna.
- Dziwna?
- Tak.Nigdy wcześniej nie widziałem tak białych i równych zębów. Do tego te idealnie równe, dość dobrze zagojone kilka blizn na nogach i dziwnych w dotyku piersiach. Podobne ślady przy pośladkach.
- Myślisz, że to może mieć wpływ na cenę?
- Nie wiem.
- Ja mam wiedzieć?! To ty jesteś lekarzem – zmarszczył brwi.
- Raczej nie. Blizny są ledwie widoczne.
- Doskonale. Wyjdź.
    Gdy drzwi zamknęły się za hakimem Ubadah Thaqib zwrócił się do czarnoskórej:
- A my mamy coś do skończenia.
*
    Na horyzoncie zamajaczyły potężne mury miasto Or Bene, zwanego też potocznie Ostoją Paserów.Leżało w oazie położonej o trzy tygodnie drogi wierzchem od Twierdzy Ludzi Pustyni, a przynajmniej tyle była w drodze karawana, w której na grzbiecie jednego z wielbłądów jechała lektyka z młodą dziewczyną odzianą w wysadzany klejnotami strój, odsłaniający talię. Jej głowę i szyję okrywała odpowiednio nałożona chusta, zaś twarz zasłaniała na wpół przeźroczysty, jasny nikab ozdobiony frędzlami od dołu.
    Dziewczyna nazywała się Dominika. Ciekawie wyglądała za lektykę, obserwując zbliżające się miasto. Targały nią dziwne przeczucia, bała się o swój los. Szczególnie po tym co przeszła. Prawie miesiąc wcześniej została uprowadzona przez Ludzi Pustyni. Już pierwszej nocy trafiła do sypialni jednego z wojowników – jak się później dowiedziała – dowódcy Ubadah Thaqiba. Cudem w ostatniej chwili dała radę wybronić się od gwałtu. Jeszcze tej samej nocy odwiedził ją podstarzały mężczyzna, który zaaplikował jej środek zwiotczający mięśnie. Była przytomna, czuła i widział wszystko co robił z jej ciałem – a oglądał ją dokładnie, robiąc podczas tego notatki i obmacując całe jej ciało. Następnego dnia, zaraz po odzyskaniu sprawności zaprowadzona została do łaźni. Z ulgą przyjęła o tym wieść – chciał umyć całe ciało, wyszorować je aż do bólu. Liczyła na trochę prywatności chociaż wtedy. Nie było jej to jednak dane. Nikt nie pozwolił jej myć się samej. Zrobiły to dwie, niezbyt urodziwe kobiety o arabskiej urodzie – wyszorowały ją jak zwierze – szybko i nieprzyjemnie. Później ubrały ją, a grupka wojowników zaprowadziła ją do przygotowanej już lektyki. Chciała o tym wszystkim zapomnieć. Początkowo jednak nie była w stanie. Obrazy co jakiś czas powracały, co skutkowało zawsze płaczem i obfitym, zimnym potem na całym ciele. Z czasem na szczęście pamięć przywoływała wizje coraz rzadziej, a były one też coraz bardziej zamazane.
    Martwiło ją jednak bardziej co innego. Nikt jej nie poinformował co się z nią stanie dalej. A miasto z każdą chwilą coraz wyraźniej prezentowało swe mury, zajmując coraz większą część krajobrazu. Na blankach dostrzec już można było poruszających się zbrojnych, przypominających z tej odległości mrówki.
    Uwagę Dominiki przykuło jednak co innego. W okolicach bramy rysowało się skupisko różnokolorowych obiektów. Między nimi dostrzec można było ruchliwe kroki, krążące z pozoru bezładnie, ale uważniejsze oko mogłoby dostrzec pewien algorytm, sens. Wraz z zbliżaniem się do celu obraz stawał się wyraźniejszy, a dziewczyna zaczęła rozumieć co znajduje się pod Ostoją Paserów. Obiekty okazały się być sporymi namiotami, kropki zaś ludźmi. Zazwyczaj skuci niewolnicy popychani przez handlarzy prowadzeni byli w kierunku centrum namiotów, skąd spomiędzy nich widać było fragmentarycznie wysoką scenę zbitą z starych desek. Stało na niej kilku niewolników. Wokół zebrał się tłum i wrzeszczał coś, czego dziewczyna nie była w stanie zrozumieć z tak dużej odległości.
    Blondynka cofnęła się zniesmaczona w głąb lektyki. Podejrzewała już co ją czeka. Wyobrażała sobie jak stoi na tym podeście a rozwrzeszczany tłum krzyczy ceny. Ceny za nią. Zadrżała.
*
    Siedziała na kamiennej ławeczce w małej celi z niewielkim okienkiem. Pomieszczenie było czyste. Podobnie jak ona. Po przybyciu do Or Bene znów została dokładnie umyta. Również jej strój został odświeżony.
Dominika zastanawiała się dlaczego nie jet w namiocie, razem z innymi niewolnicami Ludzi Pustyni. Dlaczego w ogóle zaprowadzono ją do miasta, nie do obozu.
Nagle usłyszała zgrzyt zamka. Serce załomotało jej mocno. W drzwiach ukazał się ten strażnik. Poznała go. Widziała go wcześniej, gdy prowadzono ją do celi. Pilnował korytarza między celami.
    Przyprowadził młodą kobietę o semickich rysach twarzy. Miała około dwadzieścia pięć lat. Była ładna. Wysoka, o mocno zaznaczonych kobiecych kształtach. Ubrana nieco skromniej od Dominiki.
    Strażnik pchnął ją lekko, po czym wyszedł zamykając drzwi. Niewolnice spojrzały na siebie. Po chwili milczenia nowo przybyła odezwała się:
- Nie kojarzę cię. Pierwszy raz?
- Pierwszy raz... - odparła niepewnie.
- Od razu widać. Kto cię wystawia?
- Wystawia? Czyli tak jak przypuszczałam będę sprzedana...
- A czegoś się spodziewała? Chyba wiedziałaś, że cie wiozą do Or Bene?
- Tak, ale...
- No tylko nie mów, że nigdy wcześniej nie słyszałaś nic o tym miejscu.
- Nigdy.
- Skąd ty się wzięłaś – powiedziała siadając przy niej.
- To dość skomplikowane...
- No nic. Wprowadzę cię w sprawę. Pytaj o co chcesz.
- Jak stąd uciec?
    W odpowiedzi usłyszała parsknięcie śmiechem.
- Uciec? Gdybym wiedziała jak uciec to bym to zrobiła dekadę temu, kiedy ten skurwysyn sprzedał mnie za garść srebrników.
- Kto?
- Nie masz lepszych pytań? - odparła po chwili przeszywania blondynki wzrokiem – Mój ojciec.
- Dlaczego?
- Brniesz dalej? Co cię to obchodzi?
- Po prostu nie rozumiem... Sprzedać własną córkę?
- Też tego nie rozumiałam. Ale po mieszkańcach tego miasta można się wszystkiego spodziewać.
- Na przykład?
- Dużo by mówić. Nie możesz zapytać się o coś sensownego?
- Co w tym nie sensownego? A jak kupi mnie ktoś miejscowy?
- Z twoją urodą? Raczej niemożliwe. Może to jest i ostoja paserów, oszustów i mend społecznych, ale na pewno nie magnatów. Tylko najbogatsi mogą sobie pozwolić na taką.
- A ty? Co ty w takim razie tu robisz? Przecież jesteś ładniejsza ode mnie.
- Przede wszystkim jestem jak jedna z wielu. Ty jesteś egzotyczna. A poza tym mówiłam już, sprzedano mnie pierwszy raz jak miałam czternaście lat, dziesięć lat temu. Pierwszy kupił mnie stary Zachary, czy Zachariasz, nie wiem. Kilka razy zgwałcił i puścił w obieg dalej po nie całym miesiącu. Kupił mnie tym razem burdel na obrzeżach miasta, przy wschodniej bramie. Cztery lata później trafiłam od zamtuzu w centrum, tuż przy głównym placu. Przepracowałam tam dwa lata i kwartał. Burdelmama, do której przybytek należał sprzedała mnie na aukcji. Kupił mnie mój ojciec. Nie przejmował się kim jestem. Nie wiem czy w ogóle dotarło to do niego. Trzy miesiące po kupnie spłukał się, przegrał wszystko w karty, czy chuj go wie co zrobił z pieniędzmi. Oddał mnie grupce swoich kolegów za trzy bochny chleba i kawał sera. Rok później kolejna aukcja rzuciła mnie do domu lichwiarza Ozeasza. No i on wystawia mnie teraz.
- Dlaczego po drodze na żadnej aukcji nie kupił cię nikt z zewnątrz? Przecież z czasem już nie byłaś dziewczynką z...
- Zużytego towaru nikt nie chce. Nie mogę być droga.
- Zużytego towaru? Jak tak można o kimkolwiek powiedzieć! A poza tym...
- Jesteś słodka. I naiwna. Od razu widać, że to nie twój świat. Skąd się tu wzięłaś? Kto cię sprzedaje?
- Nie jestem pewna... Chyba mówią o sobie jakoś... Ludzie Pustynni, czy...
- Ludzie Pustyni? O to oni cię tanio nie puszczą, tego możesz być pewna. Jak cie złapali? Nie jesteś miejscowa.
- Napadli moją karawanę.
- Opowiedz coś więcej. Skąd i dokąd jechałaś? Tak w ogóle to jestem Nina. A ty?
- Dominika. Jechałam od Mąciwgłowa do Miasta Złodziei...
- Co ty mówisz? Jechałaś od Mąciwgłowa? Mąciwgłów to najwyżej przystanek na trasie. I jaka to karawana jeździ do Al-Dara, potocznie zwanego Miastem Złodziei?
- To skomplikowane...
- Nie martw się. Masz czas na wytłumaczenie mi. Najbliższe aukcje dopiero jutro.
- Nie pochodzę stąd...
- To już wiem. Co z tego?
- Nie, nie chodzi o odległość, a o... Jakby to wyjaśnić... Wiesz czym jest przestrzeń?
- No chyba każdy to wie.
- Teraz wyobraź sobie przestrzeń równoległą, niezależną, która...
- Mówisz o innym wymiarze?
- Wiesz coś na ten temat?
- Co nieco wiem. Wielu facetów zwierza się dziwce podczas...
- Co wiesz o przenoszeniu się między wymiarami? Jak to działa? Jak wrócić?
- Z tego co magowie mówili, to tylko demony można przyzywać, a właściwie siłą wydzierać z innego wymiaru.
- No jak widzisz, nie tylko. Ja jestem z innego wymiaru.
- Innego wymiaru. Też wymyśliła.
- Jak mi nie wierzysz to trudno. Jakoś przeżyję.
- No dobra. Powiedzmy, że ci wierzę.
- Kiedy dostałam się tutaj, trafiłam na pustynię, w pobliże Mąciwgłowa.
- No to jedno. Ale żadna karawana nie jeździ do Al-Dara.
- Jechała gdzieś na wybrzeże. Nie pamiętam konkretnie. My mięliśmy się odłączyć od niej wcześniej i ruszyć do Miasta Złodziei.
- My? Czyli nie byłaś sama?
- Nie. Był ze mną jeszcze taki jeden.
- Mów dalej...
*
    Handel w Or Bene nie ustawał nigdy. Nad ranem na placu rozkładali się zwykli handlarze żywnością. Szybko musieli oni jednak ustępować miejsca sprzedawcom dóbr luksusowych – złota, srebra, kamieni szlachetnych, jedwabiu, przypraw z dalekich krain, luksusowych ubrań etc. Około południa zaczynała się wymiana kramów. W praktycznie zawsze grzejącym tu słońcu błysk metali szlachetnych zastępował brzęk pospiesznie rozkładanego żelastwa. Można było znaleźć wszystkie rodzaje uzbrojenia. Od puginałów po długie miecze, a nawet dość rzadkie dwuręczne ostrza, którymi umieli posługiwać się jedynie najlepsi spośród Ludzi Pustyni. Szeroki zakres łuków i kusz zadowalał zarówno amatorów jak i profesjonalistów lubujących się w walce dystansowej. Uzbrojenie ochronne było już mniej zróżnicowane. Wśród tarcz dominowały lekkie, zaś zbroi w ogóle było nie wiele – w końcu mało kto się nimi posługiwał w tych okolicach.
    Późnym wieczorem znów następowała wymiana towaru. Znikały metale, a na ich miejsce trafiały grzyby halucynogenne, biała, sproszkowana kokaina, suszone kwiaty konopi i inne substancje psychoaktywne.
    Jenak najważniejszym towarem w Or Bene handlowano od jutrzenki po zmierzch. Na kilku starych, drewnianych straganach zbitych z na wpół przepróchniałych desek wystawiani na aukcje byli niewolnicy. Sprzedawani byli pojedynczo lub w pakietach, zależnie od predyspozycji do różnorakich prac. Ludzie kotłowali się głównie właśnie wokół tych straganów.
*
    Dominikę z półsnu przebudziło zgrzytnięcie zamka w drzwiach. Niepewnie spojrzała w ich kierunku. Stał w nich wysoki młodzieniec o śniadej cerze. Zza jego prawego ramienia wystawała rękojeść miecza, u lewego boku zaś zwisała mocno zakrzywiona szabla. Ubrany był w białą szatę, a jego głowę przykrywała czerwona kefija umocowana za pokocą czarnego agala.
    Poznała go. Był to jeden z Ludzi Pustyni prowadzących karawanę do Or Bene.
    Skinął na nią. Kazał wstać. Posłuchała.
*
    Kiedy zaprowadzono ją na plac ostatnie stragany z lnem ustępowały miejsca broni. Na rynku panował zgiełk. Na widok prowadzonych niewolników tłum się lekko przerzedził, pozwalając przejść. Nie z uprzejmości. Ludzie wiedzieli, że jak tego nie zrobią, to droga do głównych straganów może spłynąć krwią. Szczególnie jeśli pojawiają się Ludzie Pustyni.
Prowadziło ją kilkunastu z Ludzi Pustyni. Ją i kilkoro innych niewolników. Część z nich widziała przelotnie w trasie, głównie podczas postojów. Oprócz nich na plac przybyło w tym czasie jeszcze kilka grup, ale mniej licznych. Więcej było widać samotnych handlarzy prowadzących po jednym niewolniku.
    Rozejrzała się niespokojnie na boki. Zauważyła, że została wyraźnie odseparowana od reszty więźniów przez dwóch wojowników. Po niedługim czasie, gdy dotarli do pierwszej z platform, została wyraźniej oddzielona. Na stragan skierowanych zostało większość niewolników w asyście połowy Ludzi Pustyni. Pozostali poprowadzili Dominikę dalej, w kierunku nieco mniejszego podniesienia.
    Na straganie tym prężyło się sześciu tęgo zbudowanych mężczyzn o śniadych cerach. Z uśmiechem na twarzy krążył wokół nich mizerniej zbudowany, brodaty człowiek. Co jakiś czas podchodził do stojącej na skraju podwyższenia kobiety. Ta szeptem informowała go o kolejnych zaletach „towaru”, które brodacz, ubrawszy wpierw w barwne zdania, ogłaszał rozentuzjazmowanemu tłumowi kotłującemu się u podnóża straganu. Gdy milkł tłuszcza wykrzykiwała coraz wyższe ceny. Brodaty wskazywał wymiennie na kilka osób krzycząc: „Pan w zieleni 1500!”, „Pan z piórkiem 1700!”, „Kto da więcej?! No kto?!” etc. Wszystko to skrupulatnie notował karzeł siedzący na przypróchniałym zydlu, przy zbitym z kilku starych desek stole. Co jakiś czas brodacz, nie dostrzegając nikogo podbijającego stawkę darł się „Jegomość z mieczem obnażonym po raz pierwszy!... Po raz drugi!... I!...” etc. Wciąż jednak uważał cenę za zbyt niską. Zachęcając więc okrzykami tłum do podwyższenia stawki słuchał nowych porad od kobiety i zaczynał „pokaz” od początku.
    Zapatrzona w to widowisko Dominika w pewnym momencie poczuła lekkie, ale stanowcze pchnięcie w ramię. Ruszyła w obstawie dwóch Ludzi Pustyni w kierunku stołu karła. Jednego z nich poznała od razu. Był to ten sam młodzieniec, który przyszedł po nią do celi. Drugiego, starszego, widziała po raz pierwszy.
- Kto? - wyrwało ją z zamyślenia pytanie karła. Zorientowała się, że doszli do stołu.
- Jak śmiesz!... - młodzieniec o śniadej cerze rzucił z butą.
- Uspokój się, Muhannad – skorcił go drugi z towarzyszących Dominice, po czym zwrócił się do karła - Przepraszam za niego, Hektorze. On od niedawna jest jednym z Ludzi Pustyni.
Siedzący za stołem człowiek spojrzał na niego spode łba. Po dłuższej chwili burknął:
- Kto?
- Ludzie pustyni – odparł starszy.
    Karzeł zanotował coś lewą ręką. Dopiero wtedy Dominika zauważyła, że pióro w jego prawej dłoni nieprzerwanie porusza się po stronicy sporej księgi – Hektor nie przerwał ani na chwilę zapisywać kto licytuje i ile kapitału oferuje.
- Co? - burknął znowu karzeł.
- Kwiat Południa...
- Aukcja numer 832 – mruknął do siebie Hektor, po czym zwrócił się do starszego z Ludzi Pustyni – przed wami jeszcze licytacja numer 831, Krzepki Kleofas, ale jeszcze go tu nie ma.
- Nie możemy czekać. Ile? - starszy się odezwał.
- Sto.
- Co raz drożej, Hektorze, coraz drożej – odparł rzucając sakiewkę na stół.
- Inflacja – burknął karzeł chowając pospiesznie kaletę do kufra, który służył mu również za podnóżek.
Zanotował coś lewą ręką. Po chwili rzucił:
- Kwiat Południa, aukcja numer 831. Wchodzicie po tej - wskazał kciukiem za siebie, w stronę straganu - licytacji.
*
- Pan z piórkiem 4200! Kto da więcej?! 4200 po raz pierwszy! Kto da więcej! 4200 po raz drugi! Spójrzcie na nich! Sześć gór mięśni za 4200? Nikt nie da więcej? Czyżbym tam widział!... Nie? Ostatnia szansa! Kto da więcej? Nikt? 4200 po raz trzeci! Sprzedane dla pana z piórkiem! Ha! Ale to nic. Czas na aukcję 831! Nino, odprowadź numer 830 i przyprowadź 831.
    Kobieta, wraz z sześcioma mężczyznami, zeszła ze straganu schodami umieszczonymi z tyłu. Podeszła do Hektora. Ten wskazał jej ludzi pustyni i przytrzymywaną przez nich blondynkę. Udała się do nich.
- Witam Dominiko – rzekła.
- Cześć, Nina. Ty też dzisiaj będziesz licytowana?
- Ale ty jesteś głupiutka i naiwna. Ozeasz sprzedał mnie prawie rok temu. Teraz pracuję tutaj, na aukcjach. A ty idziesz ze mną na stragan... oferto 831.
- Co?!
- Nic. Chodź.
*
- Aukcja numer 831! - brodacz wrzasnął w stronę rozentuzjazmowanego tłumu.
- Powitajcie Kwiat Południa! Nieskalaną przez mężczyznę piękność wystawianą przez Ludzi Pustyni! Spójrzcie na to idealne ciało! Cena wywoławcza to zaledwie 7500! Kto da tyle? Ha! Mama z domu rozkoszy przy głównym placu? 7600 pan z piórkiem! Co słyszę? 8000 Zafir z Al Kamid! 8500 pan z piórkiem! 9000 Mama! 10600 Zafir z Al Kamid! Ha! Co za aukcja! 12000 Muta z Bairu! 12500 pan z piórkiem! Ha! Kto da więcej? Ha! 12500 po raz pierwszy!
Brodacz podszedł do Niny. Ta wyszeptała mu coś do ucha.
- Ha! - ryknął licytator – Kto da więcej! Za tę młodą, egzotyczną piękność, która uważa, że przybywa z innego świata, miejsca demonów!
- Ty dziwko! - ryknęła Dominika w kierunku Niny.
    Ta ostatnia cmoknęła się w dłoń i dmuchnęła na nią posyłając pocałunek w kierunku blondynki. Po czym bezgłośnie poruszyła wargami.
- Ja ci dam „głupią blondyneczkę” - syknęła Dominika przez zęby. - Jeszcze zobaczysz...
- Ha! Kto da więcej za tą gorącą demonicę? - ryczał w tym czasie brodacz. - 15000 Zafir z Al Kamid! 15200 pan z piórkiem! 20000 Zafir! Ach cóż za aukcja! 25000 Muta z Bairu! 30000 pan w zielonym! Ha! Zafir z Al Kamid nie pozostaje dłużny! 35000 daje Zafir! 45000 Muta z Bairu! 60000 Samir, syn Salema! 65000 Zafir z Al... 70000 Muta z Bairu! Ha! Cóż za aukcja! 80000 Salem, ojciec Samira! Syn odbija ojcu piękność za 100000! 102000 Muta z Bairu! 110000 Samir! 200000 Salem! Kto da więcej?! 200000 po raz pierwszy! 200000 po raz drugi! Kto da więcej? 200000 po raz trzeci! Kwiat Południa sprzedany za 200000 Salemowi, ojcu Samira z Bairu! Cóż za aukcja! Nino. Proszę odprowadź numer 831 i przyprowadź 832.