niedziela, 7 września 2014

"Czternaście fibul" - R.1: Czas na porządek

CZAS NA PORZADEK
- My w sprawie tego zlecenia... - niski, gruby, rudy, piegowaty chłopak rzekł nieśmiale kładąc na biurku dyrektora piątkową gazetę.
- Hmm... - zmyślił się siedzący jegomość w średnim wieku z tęgim brzuchem piwnym mierząc przenikliwie wszystkich młodzików po kolei – A macie jakieś doświadczenie?
- W sprzątaniu? - odparł szczupły szatyn z ironicznym tonem.
- Jeszcze raz tak któryś się odezwie, a wylecicie stąd – odparł ostro dyrektor mierząc palcem wskazującym w szatyna – No, ale dobra... Zobaczymy. Podania są? Nie... Nie... Co wy mi tu dajecie? Co to ma być? Jedno podanie? Jedno na czterech? Żarty sobie robicie? Co tu pisze...
- Jest napisane – mruknął pod nosem krótko przystrzyżony blondyn.
- Co?! - ryknął dyrektor po pobieżnym przejechaniu wzrokiem po „podaniu” - Co to ma być? Nie dość, że jedno imię jest kretyńskie, to jeszcze przychodzicie tu jako firma. Won stąd! Won powiedziałem! Gówniarze zasmarkane! Podanie piszą! Ile wy macie w ogóle lat, smarkacze co? I co chcieliście zmajstrować? Myśleliście, że co? Podacie fałszywe dane, zwiniecie coś, nabroicie i słuch o was zaginie? Jako firma się podają... Won!
- Niech się pan uspokoi, panie starszy – spokojnie rzekł blondyn – firmę mamy zarejestrowaną, uczciwie w państwie żyjemy, sprzątamy pokoje, mieszkania, garaże ogrody. Raz nawet podjęliśmy się wypucowania pokoju w akademiku. Nigdy więcej. Z tego żyjemy i opłacamy studia. Trochę odkładamy na sprzęt... Ale to nic ważnego. Ważne jest to, że zarówno mamy prawo pisać podanie jako firma, jak i to, że nie fałszujemy danych. To, że mamy imiona, jakie mamy to nie nasza wina, a naszych rodziców, tudzież pewnych instytucji. Więc jak proszę...
- Dowody!! - ryknął porządnie czerwony na twarzy dyrektor.
   Nie musiał długo czekać. Na biurku znalazły się dwa dowody osobiste, legitymacja studencka i prawo jazdy.
- Niebywałe, niebywałe... - zamruczał dyrektor – ale was rodzice musieli niektórych kochać. Który to Kain Adamowy?  
   Rudy nieznacznie skinął głową. Nie był zadowolony.
- Nie dość, że rudy, mały, piegowaty, zapryszczony i gruby, to jeszcze pewnie Żyd...
- Ej, hola, hola, panie starszy – blondyn się ozwał – tak nie wolno!
- A co mi zrobicie? Jesteście tylko czwórką studencików... Nie możecie nic. Lepiej mi powiedzcie, czyje to prawo jaz... - dyrektor sprawiał wrażenie dość rozbawionego, złość minęła tak szybko jak się pojawiła.
- Moje – rzucił przez zęby szatyn, nie dając dokończyć.
- A... Grzegorz Brzęczyszczykiewicz? Który był tak zafascynowany tym łamańcem językowym, że zmienił sobie nazwisko i imię? Co?
- Da pan już spokój? Zarówno ja, jak i Kain dostaliśmy imiona i nazwiska od władz sierocińca... - blondyn warknął poirytowany.
- Bardzo, jak widzę, dowcipnych władz – odparł bez cienia skruchy grubszy pan opierając się o blat biurka łokciami i łącząc opuszki palców rąk ze sobą – A ty pewnie jesteś Jan Kowalski?
   Zapytany czarnowłosy stojący nieco z boku nie odparł. Jego długie, bujne, falowane włosy zakrywały twarz. Sprawiał wrażenie jakby spał. Jego ramoneska nie była pierwszej czystości, podobnie jak koszulka z nadrukiem „Motorhead” i podniszczone glany. Jedynie czarne jeansy dawały oznaki niedawnej styczności z proszkiem do prania i wodą. Za to żelazka chyba nigdy nie widziały. Prawda, że od kolan w górę zdołały się już samoczynnie wyprasować, ale dół pozostawiał wiele do życzenia. Reszta, choć niewątpliwie lepiej dbająca o czystość, była ubrana w tym samym stylu. Wszyscy mieli ramoneski, takie same spodnie i buty. Koszulki różniły się jedynie zespołami. Grzegorz miał nadruk grupy „Pink Floyd” z motywem przedstawiającym logo zespołu, poniżej wizerunki twarzy wykonawców i powyżej nazwy bandy. Kain ubrał koszulkę z nadrukiem przedstawiającym okładkę pierwszej płyty grupy „Iron Maiden”. Zarówno on, jak i Jan mięli na sobie plecaki – kostki. Ostatniego przyozdabiał t-shirt z napisem „Black Sabbath” i umieszczonym pod nim motywem liczby 13 z okładki najnowszej płyty tego zespołu.
- Czyli jak? - dyrektora wyrwało z zamyślenia pytanie krótko przyciętego blondyna – dojdziemy w końcu do porozumienia?
- Podsumujmy... Szczeniaki szukają pracy... Jakoby mają doświadczenie w tym zawodzie... Odpowiada wam piątka za godzinę? Jak nie to won.
- Nie... A co pan powie na 8? - ozwał się blondyn.
- Osiem za durne sprzątanie? Nie, nie. Pięć i pół. I ani grosza więcej.
- Pięć i pół to cholernie mało – odparł szatyn – za mniej niż 8 nie pracujemy.
- 8? Czy wyście zwariowali?! Zrobimy inaczej. Dam wam 150 na łebka za zrobione. Im szybciej się uwiniecie tym lepiej wyjdzie i dla mnie, i dla was. Co wy na to?
- Najpierw musimy ocenić stan i obszar do posprzątania. To jak pokaże nam pan? - zapytał chłopak w koszulce z „Pink Floyd”.
- Ja nie. Zejdźcie na dół do sekretariatu. Tam powinien być ktoś, kto was zaprowadzi.
*
- Kurde, nie wiem czy nie powinniśmy odwrócić się na pięcie i poszukać gdzie indziej. Po takim powitaniu... - ozwał się szatyn.
- Nie. Wiesz, że nie możemy. Potrzebny nam każdy grosz. Kain potrzebuje trochę tych swoich systemowych pierdół. Jaśkowi poszedł wzmacniacz do elektryka... A jeszcze musimy wystawić kilka ogłoszeń, że poszukujemy perkusisty i basisty. A mnie by się przydała nowa harmonijka. A wiesz, że ostatnio ze zleceniami cienko. Najbliższą okolicę już wyczyściliśmy...
- Dosłownie i w przenośni – wtrącił Kain.
- Może i masz rację, Grzesiek... Stop! To były te drzwi.
- Masz rację, masz rację.
   Powoli uchylili drzwi.
- Proszę! Proszę! Niech panowie wchodzą! - usłyszeli natychmiast – Panowie w jakiej sprawie?
    Stanęli wszyscy w niewielkim pomieszczeniu umeblowanym w najprostsze meble z Ikei. Za ciągiem biurek siedziała pulchna pani, uśmiechnięta, o blond włosach spiętych z tyłu głowy w koka.
- My... Nas przysyła dyrektor... - odparł Grześ.
- Który? - uprzejmie zapytała sekretarka. Dopiero w tej chwili zdali sobie sprawę, że żaden z nich nie zapytał się o godność szanownego pana, któremu złożyli wizytę.
- Ten z pokoju 115... - odparł po chwili młodzieniec w koszulce z "Black Sabbath".
- A! Pan Brzęczyk. To panowie w sprawie pracy jak rozumiem? Szkoda, że nie poszli panowie do pokoju 129... Ominęła by panów ta... Hmm... Grzeczna rozmowa. 
   Grześ i szatyn wymienili spojrzenia uśmiechając się nieznacznie. Kain w tym czasie smętnie pokiwał na potwierdzenie głową. 
- A więc podjęliście się panowie pracy jak rozumiem? W czym mogę pomóc?
- Czy podejmiemy – ozwał się Grzegorz – to się dopiero okaże. Chcemy najpierw obejrzeć miejsce pracy. Tylko nie wiemy gdzie to jest... Pan Brzęczyk przysłał nas tutaj...
- A. No tak. Jak zawsze on ma lepsze rzeczy do roboty. Dobrze przynajmniej, że nie jestem jego osobistą sekretarką. No ale nic. Dominika was zaprowadzi. Dominika! No gdzie ona poszła znowu... Dominika! Panowie pozwolą, że wrócę za chwilę...
   Wyszła na zaplecze. Po chwili wróciła.
- Przepraszam panów – rzekła – ale Dominika gdzieś wyszła. Znaczy nie gdzieś. Jest na drugim piętrze, pokój 202. To centralnie nad nami. Powinni panowie trafić. Chwila, panowie, chwila. Proszę. Oto klucz do... Miejsca waszej pracy... Ale na razie niech panowie idą do 202. Dominika was zaprowadzi dalej.
*
- 202. To tu. Pukaj Kain.
   Rudy chłopak posłusznie zapukał. Cisza. Spróbował ponownie. Mocniej. Cisza. Rozeźlony kopnął w drzwi. Cisza. Grzegorz podszedł i nacisnął klamkę. Otwarte. Uderzyła w nich seria fal dźwiękowych. Fal dźwiękowych wywołanych perkusją. Grająca długowłosa dziewczyna siedziała tyłem do wejścia. Nie słyszała jak weszli. Nie wślizgnęli się bezszelestnie. Odgłosy instrumentu zagłuszyły ich kroki. Szatyn zamknął za sobą drzwi. Po chwili Grześ pokazał na nią palcem wskazującym, a następnie dał znać uniesionym kciukiem do góry, że podoba mu się gra. Fan "Black Sabbath" przytaknął kiwnięciem głowy. Jan zaczął bezwiednie podrygiwać w rytm muzyki. Kilka minut później dziewczyna przerwała grę. Coś mruknęła pod nosem odkładając pałeczki na bęben. Zaczęła majstrować przy talerzach. Grześ chrząknął. Poderwała się z zydla i odwróciła się gwałtownie zaskoczona. Była ładna... Nie. Nie ładna. Ładna to za mało powiedziane. Miała ładny, nieduży nosek, jędrny, duży - ale nie przesadzony – biust, długie nogi, naprawdę długie. Była szczupła. Nie chuda. Szczupła. Jej zaczesana na lewo grzywka lekko przysłaniała oko. Miała ładne, dość pełne usta. I błękitne oczy. Przyodziana była w szarą koszulkę bez ramiączek i niebieskie, jeansowe szorty. Na stopach miała czarno-białe trampki, ale niedaleko leżały sandałki na niewielkim obcasiku. Widocznie niepraktyczne podczas gry na perkusji.
- Dominika? - zapytał Grześ dostrzegając pytająco-oburzone spojrzenie.
- Tak, to ja.
   Zapadła chwila ciszy.
- Pukaliśmy, nie słyszałaś, to weszliśmy... - zaczął szatyn.
- No i? Streszczać się, bo chcę grać dalej...
- No niestety, ale raczej musisz sobie to odpuścić. Jestem Grzegorz. To jest Kain – powiedział wskazując na towarzysza otwartą dłonią – a ten z tyłu to Jasiek. Masz nam ponoć pokazać gdzie mamy pracować...
- A skąd mam to wiedzieć? No dobra... Co macie robić?
- Posprzątać – odparł Grzegorz.
- Ale to jutro przecież. Sama pisałam w ogłoszeniu, że to jutro. -Wiemy, wiemy – blondyn pogładził się po krótkich włosach – ale my nie zamierzamy dać się wykołować. Najpierw chcemy zobaczyć salę, a potem wrócimy do Brzęczyka i ustalimy z nim stawkę.
- No to chodźcie - odparła zakładając jasnobrązowe sandałki.
   Wyszli z budynku tylnym wyjściem, tym z napisem:
TYLKO DLA PERSONELU NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY
   Przeszli kilkadziesiąt metrów. Znów drzwi, ten sam napis. Weszli. Korytarz Trzecie drzwi na prawo. Salka nieduża. Całą zakurzona. Trochę smaru na podłodze.
- Hmm... Nie wygląda strasznie... Te dwieście na łebka nie wydają się jakieś straszne.
- Nie byłbym taki pewien, Grzesiu. To na podłodze nie wygląda za ładnie. Co to jest?
- Nie wiem dokładnie... Eee... Kolego...
- Kain, jestem Kain.
- Tak. Kain. Więc nie wiem dokładnie. Wiem jedynie, że toksyczne, ale nie wydziela oparów, póki się nie pali.
- Paskudztwo. Ale da się zmyć. A tu?
- Szatyn dotknął białej, przybrudzonej płachty.
- Nie dotykaj! Nie wolno. To jakiś ważny eksperyment. Ojciec nie chciał mi powiedzieć co to jest. Ale mówił, że jest to zbyt niebezpieczne. Ale dopóki jest płachta z diamentową powłoką w środku, to nic nam nie grozi.
- Kim jest twój ojciec?
- Właścicielem tego wszystkiego. To on prowadzi tu badania. Może nie osobiście, ale po każdym odkryciu to jego nazwisko ląduje na samym początku.
- Ech... Niektórzy to mają szczęście w życiu... Chciałbym mieć takiego ojca...
- Ależ nie chciałbyś, Kain, uwierz mi. Szczerze mówiąc to wolałabym mieć ojca, który miał by dla mnie trochę czasu. A nie widział we mnie tylko przyszłego bogatego naukowca, poświęcającego swój czas na naukę, a w wolnych chwilach jeżdżącego konno lub grającego na pianinie... - skrzywiła się z niesmakiem.
- Ejże, hola, hola! Ja gram na pianinie!
- Klasykę? - zapytała z przekąsem.
- Już nie, co nie znaczy, że klasyka jest w porządku.
- A co grasz?
- Ja? Właśnie wraz z Grzesiem i Jaśkiem zakładamy kapelę rockowo-heavymetalową. Kain będzie naszym oświetleniowcem i menadżerem. I w ogóle ziomkiem od sprzętu.
- Wow! A nie znalazło by się miejsce dla perkusistki?
   Spojrzeli po sobie. Nawet Jan drgnął. Szatyn i Grzegorz uśmiechnęli się znacząco do siebie.
- Pewnie, właśnie nam brakuje bębniarza – uśmiechnął się do niej.
- To super! - ucieszyła się – tylko...
- Perku... Sistka... Paradum tss...
- Oho. Chyba mu mija. Kain, podaj latarkę.
- Proszę, Grzesiu.
   Brzęczyszczykiewicz, odebrawszy przedmiot od Kaina, odgarnął włosy Jaśkowi. Poświecił mu latarką prosto w źrenicę. Ta gwałtownie się zmniejszyła. Poświecił w drugą. Efekt podobny.
- Co mu jest? - zapytała.
- Nic, nażarł się jakiegoś barbituranu, nie wiem dokładnie jakiego, tylko on bierze. No. Kain i ja czasami palimy maryśkę, ale to rzadko. Tylko on - odparł wskazując na szatyna kciukiem - nie bo nie, bo on nie będzie. Ech.
- Oho. Zapowiadają się fajne wakacje w zespole.
- Ta. Wakacje. Sesja, nie wakacje.
- No tak, no tak. Przepraszam, nie wiedziałam, że jesteście na studiach. Na którym roku?
- Pierwszym. Ja jestem na etnologii, na UJ, Kain na Informatyce Stosowanej, na AGH, na wydziale „elektrotechniki, automatyki, informatyki i inżynierii biomedycznej”, on - szturchając szatyna łokciem - jest na geologii na UJ, a Janko na malarstwie na ASP... A ty pewnie klasa maturalna, skoro już ci wakacje w głowie... - uśmiechnął się.
- Dokładnie...
- Już za miesiąc matura, już za rok matura... - zaintonował piosenkę Grzegorz pod nosem.
- Bardzo zabawne... - rzuciła z przekąsem – to co bierzecie tę robotę?
- Tak, może być... - odparł Grześ.
- Hmm... To idźcie do Brzęczyka, załatwcie to zanim ktoś was ubiegnie. Ja jutro też przychodzę. I tak miałam pomóc pracownikom i ich przypilnować. Weźcie jutro instrumenty. Po robocie możemy trochę pograć – puściła im oczko.
*
    Promienie słońca przeniknęły przez okno dachowe. Student geologii powoli otworzył prawe oko. Miał ochotę przewrócić się na bok, odgradzając się od uciążliwego światła i zdrzemnąć się jeszcze choć kilka minut. Już, już miał to zrobić, gdy dał znać o sobie budzik - „Highway To Hell” nie dawało spać. Szatyn stłamsił przekleństwo pod nosem i wygramolił się z łóżka. Podszedł do biurka. Wyłączył muzykę dobiegającą z smartphone'a. Wyjął z szafy koszulkę z nadrukiem grupy „Led Zeppelin”, czarne jeansy i bieliznę. Zaspany poczłapał do łazienki. Tak. Zimny prysznic był tym czego potrzebował. Wróciwszy do pokoju uchylił okno. Stwierdził, że jest dość chłodno, pomimo że był maj. Toteż zarzucił na siebie popielatą koszulę sztruksową. Zostawił ją rozpiętą. Zszedł na parter. W kuchni szybko przyrządził sobie jajecznicę i zagrzał kubek mleka. Zadowolony z pożywnego śniadania czmychnął znów do łazienki. Umywszy zęby doprowadził bujną, sięgającą do ramion czuprynę do ładu. Wrócił do pokoju. Zamknął okno. Zarzucił na ramię torbę z keyboardem, na drugie zaś czarny plecak z kilkoma drobiazgami. Zszedł na dół. Odział się w ramoneskę, zawiązał porządnie glany. Powtórnie zarzucił na ramiona plecak i torbę. Wyszedł, zamknąwszy za sobą drzwi na klucz.
*
    Kain właśnie wyszedł z łazienki. Grzegorz i Jan czekali już na niego przy wyjściu z mieszkania. Gadatliwość i mocno zwężone źrenice Kowalskiego bezsprzecznie ujawniały podaną dożylnie heroinę. Kowalski miał na sobie tą samą koszulkę co dnia poprzedniego. Zresztą, sądząc po zapachu, bielizny też nie zmienił, a swoje ostatnie wizyty w toalecie ograniczył do załatwienia potrzeb fizjologicznych. Grzegorz wdział tym razem t-shirt z nadrukiem zespołu „Yes”. Jednak tego Kain nie mógł wiedzieć, gdyż Grześ szczelnie zasunął ramoneskę. Adamowy wdział koszulkę z logiem grupy „Metallica”, na którą ubrał bluzę z nadrukiem zespołu „Iron Maiden”, z motywem z płyty „Life After Death”.
- No. Nareszcie. Co ty tam tak długo robiłeś? - zapytał Grzegorz.
- Srałem – odparł szeroko szczerząc zęby Kain.
    Porwali sprzęt i plecaki – kostki. Ruszyli dziarskim krokiem w stronę przystanku.
*
    „Ciekawe, czy chłopaki już są...” - myślał szatyn - „Albo Dominika... Ech... Dominika... Dobra, nie, nie myśl tak debilu, dopiero ją poznałeś. No ale trzeba przyznać – ładna jest. Ru... Mózgu! Naprawdę? Daj spokój. Ech. Zresztą nieważne. Dobra. Teraz w prawo... Ciekawe czy już są. Umówiliśmy się przed tą halą, gdzie mamy sprzątać. Dobra. O! Wewnętrzny płot... Nieupoważnionym wstęp wzbroniony... Hmm... Ale walić to. Chyba jestem upoważniony, skoro mam tam pracować? Co nie? Zresztą jest uchylone. Dobra. Idę. O jest Dominika. Nikogo innego? Hmm...”
- Cześć!
    Obróciła się.
- Cześć – odparła z uśmiechem – gdzie reszta?
- Ech. Oni mieszkają razem, ale ja z nimi nie. Umówiliśmy się tutaj. Zarówno z tobą jak i między sobą. Zaraz powinni być.
    Miała na sobie czarną koszulkę, szare jeansy i rozpięty letni płaszczyk w odcieniu platynowym. Na stopach miała te same trampki co dnia poprzedniego. Jej jasne włosy sięgały talii. Była dość wysoka. Miała około 170, czy nawet 172cm. wzrostu. Student geologii miał niecały metr osiemdziesiąt, więc kolosalnej różnicy między nimi nie było. Była wyższa od Kaina. Ten bowiem wolał się nie przyznawać do swoich 166cm. wzrostu. Jasiek był wzrostu szatyna, zaś Grzegorz był wyższy. Jego metr osiemdziesiąt siedem był już dobrym wynikiem, a przy kilku centymetrowej podeszwie glanów był już naprawdę wysoki.
- Hey! Ziemia do ciebie!
- Sorki, zamyśliłem się. Przepraszam, coś mówiłaś?
- Tak – zrobiła dzióbek w grymasie i zmarszczyła lekko nos – pytałam skąd jadą.
- Oni? Mieszkają gdzieś w okolicach AGH. Nie wiem gdzie dokładnie. Nie byłem tam jeszcze. Znaczy...
- Tak?
- Nieważne – lekko uśmiechnął się do wspomnień.
- O! A co to kryjemy przed członkiem zespołu?
- No... Tego... W sumie to nie wiem, a właściwie nie pamiętam – pogładził się zakłopotany po podbródku.
- Nie pamiętasz? - uśmiechnęła się szczerze.
    „Jak ona ładnie się uśmiecha” - przemknęło przez myśl szatynowi.
- Ech. No niech ci będzie. Powiem ci. To było tak... W sumie to nie wiem dokładnie. Pamiętam, że po zakupieniu Krupniczka wsiadłem do dwudziestki... No tramwaju numer 20. Miałem wysiąść na pętli. I ponoć wysiadłem. Bo ja już nic nie pamiętam. Taki zanik pamięci z cofką. A to co znam z opowiadań, to... Ech... Szkoda gadać. Ponoć u nich na imprezie trochę przegiąłem. W sumie szczegółom nie wierzę. Na pewno to co wiem jest wyolbrzymioną wersją. Dlatego pominę to... Jedno jest pewne. Że w listopadzie wybiegłem z ich mieszkania w samych slipkach, dobiegłem aż do Wisły, którą... przepłynąłem... Opowiadał mi o tym około tydzień później (jak spacerowałem nad Wisłą), jakiś rybak... W sumie menel z kijem i kawałkiem sznurka... Więc ponoć przepłynąłem Wisłę tam i z powrotem... Obudziłem się nieźle zziębnięty, w sumie to siny, przytulony do smoka. Znaczy tej rzeźby. W sumie to dobrze, że było zimno. Niby porządnie to odchorowałem, ale nadranny chłód wybudził mnie na tyle wcześnie, że nie zdążyłem zostać gwiazdą brukowców.
    Stała z otwartymi ustami. Jakby czekała na coś więcej. Więcej nie było.
*
- Dobra. To jesteśmy wszyscy. Teraz jak zawsze. Kain. Zajmiesz się tamtymi tłustymi plamami. Ty ze mną zetrzesz kurze. A ty, Jasiek...
    Drzwi się uchyliły. Stanęła w nich Dominika.
- O już jesteś? Jak tam? W porządku? Działa wszystko?
- Tak, tak. Podpięłam wszystko. Nawet nastroiłam. Wszystko działa. Już zaczęliście?
- Jeszcze nie. Dopiero dzielimy się pracą. Na czym to ja stanąłem? Kain... Ja, On... A tak. Jasiek. Zetrzesz tą plamę. Tylko w rękawiczkach. To może być toksyczne... Eee... Janko? Słyszysz mnie? Jasiek! Dobrze się czujesz?
- Jest... Ok... - odparł powoli – trochę kręci mi się w głowie, ale zraz mi minie...
Na „potwierdzenie” swych słów zatoczył się i runął na, przytwierdzony do ściany i zajmujący całą jej powierzchnię, panel z mnóstwem przycisków.
- Tylko nie komputer! - pisnęła Dominika – tylko nie panel sterowania!
Chciała podbiec do Kowalskiego. Nie zdążyła. Wciśnięcie przycisków zadziałało natychmiastowo. Pod ich wpływem, prócz wywalenia korka odpowiedzialnego za oświetlenie, opadła płachta z diamentową powłoką. Nie. Nie opadła.. Wsunęła się do podłogi. Ich oczom ukazała się wielka, kula światła. Nikt nie zdążył wiele pomyśleć. Kula natychmiast zaczęła wszystko wciągać do swego wnętrza, poczynając od nieprzytwierdzonych obiektów, w tym i Jana.
    „Złapać się czegoś. Szybko! Złapać!” - strzela do łba szatynowi panicznie. Fotel. Ciężki fotel. Błąd. Kurczowo uczepiony mebla ląduje. w środku kuli. Równocześnie Grześ łapie lampki przytwierdzonej do panelu. Trzask. Huk. Łamie się.
- Kurwaaaaaaaa!!! - zadarł się mknąc w powietrzu.
    Kain walczy chwilę dłużej – póki nie urywa się klamka drzwi ujęta jego lewą dłonią. Prawą zdołał złapać Dominikę za prawy nadgarstek. Ta piszcząc wrzyna mu paznokcie w żyłę.
    Nicość. Cień. Chwila. Moment. Duszność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz