poniedziałek, 15 września 2014

„Czternaście fibul” – R.2: Vidame Tnemugra & zjawa

VIDAME TNEMUGRA & ZJAWA
   Były skute. Nie. Związane. Nie skute. Nikt nie traktował ich jako na tyle niebezpieczne, żeby skuwać. Wystarczyło związać. I przywiązać do kół wozu. Szeroko rozpostarte. Nagie. Tak, by nie mogły zrobić nic. By nie mogły się obronić. Jednak obie patrzyły na nich z wyższością. Nie. Nie to, że się nie bały. Nie, nie miały żadnego asa w rękawie. Po prostu życie nauczyło je grać. Grać idealnie. Patrzyły na tuzin żołdaków z wyższością. I spokojem. Pozornym spokojem. Wiedziały, że zaraz stracą dziewictwo i życie. Niekoniecznie w tej kolejności. Patrzyły na przechadzającego się Vidame Tnemugre. Patrzyły na pięciu przyklękających na jedno kolano kuszników, gotowych na uniesienie kusz, na rozkaz do strzału. Patrzyły na może piętnastoletniego żołnierzyka, który, wiedząc, że starsi go nie dopuszczą do nich, dokonywał samogwałtu, pozornie skryty w cieniu wierzby płaczącej. Vidame przystanął. Wiedział już, że nie złamie ich dumy. A znużyło go spacerowanie. Spojrzał na nie. Był dumny. Rzekł spokojnie, z zabójczym uśmiechem:
- Bliźniaczki Menacne i Menanti. Święty Zakon Płonącej Nadziei szukał was od dawna. A to ja, vidame Zakonu was ująłem. Dziś wasze płomienie... Ba... Płomyczki życia dobiegną końca. Za kłusownictwo, kradzieże, napaść zbrojną na rycerza Płonącej Nadziei. Za to zginiecie – zbliżył się do Menanti, ujął jej twarz dłonią i wyszeptał do ucha – oficjalnie. A zginiecie za znieważanie mego imienia, podżeganie wieśniaków do niepłacenia dodatkowych podatków dla mnie i za wszelkie zniewagi jakie mi poczyniłyście. A ja dostanę awans.
    Splunęła. Lepka ciecz powoli spłynęła po małżowinie ucha Tnemugry. Szybko uderzył. Policzek zapiekł. Nie jęknęła. Zdenerwowało to jeszcze bardziej vidame klasztoru. Odszedł na bezpieczną odległość. Po za zasięg ślinianek sióstr.
- Co on mówił?
- Chwalił się swoją impotencją, siostrzyczko!
    Tnemugra posiniał na twarzy. Pospiesznie powiedział coś do żołnierzy dziwnie zniekształconym, cienkim głosem. Kusze poszły w górę.
*
    Światło. Oddech. Ulga. Powietrze. Zawrót głowy. Upadek. Wrzask. Nie, nie wrzask. Piętnaście wrzasków. Szum. Tupot nóg. Kilkunastu. „Może byś tak otworzył oczy, kretynie?” - pomyślał. Jak pomyślał – tak zrobił. Poderwał się na nogi.
- Gdzie ja, kurwa, jestem?!! - rozejrzał się przerażony. – O kurwa! O kurwa!
    Przykucnął. Podniósł się. Rozejrzał, W oddali dojrzał mały oddział rycerzy wyraźnie pierzchający przed czymś. Odwrócił się. Szybko spojrzał w ziemię.
- Menacne... Po jakiemu on mówi? I czy on nigdy gołej baby nie widział?
- Menanti... Nie wiem i nie wiem. Ale fakt dziwne to. Każdy mężczyzna by skorzystał z takiej okazji, a on...
- A to jak się tu pojawił? Myślałam, że zawału dostanę. Tak ze trzy łokcie nad ziemią i z takim hukiem...
- A co to za różnica? Może nam pomóc. Zanim ochłoną żołdacy i Tnemugra. Zresztą wydaje mi się, że on mówił po prostu strasznie cicho. Nie wiem dokładnie co mówił, ale „kurwa” i „jestem” zrozumiałam. - odparła, po czym krzyknęła w stronę speszonego chłopaka - Ej! Ty!
- Kto ja? - zapytał nie unosząc głowy.
- A widzisz tu kogoś innego? Nieważne. Na wozie są nasze rzeczy. Powinien tam być nóż. Uwolnij nas, do cholery, zanim tamci wrócą! No! Ruchy. Ciebie też będą chcieli zabić. Za czarnoksięstwo.
- Za... Za co? Gdzie ja jestem?
- Nie teraz. Nóż. Na wozie. Rusz się.
   Bez gadanina podbiegł do wozu, wciąż patrząc się w glebę. Wskoczył na niego. „Nóż... Gdzie ten cholerny nóż?” - pomyślał - „Jest! Jest, kurwa!”. Przyskoczył do Menanti. Po chwili zmagań oswobodził jej lewą dłoń.
- Dawaj to – wyrwała mu ostrze.
   Jednym szybkim cięciem oswobodziła prawą dłoń. Jednym. Dwa kolejne cięcia i była wolna. Ruszyła do Menacne.
- Siodłaj konie! - rzuciła do chłopaka.
- C... Co?!
- Siodłaj konie – odparła przecinając liny wiążące ręce siostry.
- Nie umiem.
- Jebany panicz – rzuciła kąśliwie Menacne oswobadzając nogi otrzymanym od Menanti nożem.
- Nieważne, Menacne! Są osiodłane! Wszystkie trzy! - wrzasnęła dziewczyna kończąc się ubierać.
    Nim chłopak zdążył się o cokolwiek zapytać obie siedziały, w pełni ubrane i uzbrojone, na czarnych klaczach z białymi chrapkami.
- Na co czekasz? Wsiadaj na trzeciego! - krzyknęła Menanti.
- Nie umiem jeździć konno!
- Wracają! Zostaw go Menanti!
- Ani mi się śni! - odwrzasnęła podjeżdżając do niego kłusem.
    Złapała go za rękę i bez trudu wciągnęła na siodło. Przed siebie.
- Człowieku! Ty nic nie ważysz! - rzuciła do niego już w pełnym galopie, jadąc tuż za siostrą i obejmując go w pasie lewą ręką.
    Nic nie odparł. Usłyszeli tętent kopyt. Wielu. Rozpoczęła się obława. Obława na nich.
- Cholera. Tnemugra przysłał posiłki. Umiesz strzelać z kuszy? Łuku?
- Z... Z kuszy? Łuku? Gdzie ja jestem?
- W Taksarze! Ale czy to ważne? Kusza? Łuk?
- Z kuszy chyba się podobnie strzela do karabinu pneumatycznego. Jeśli chodzi chodzi o postawę...
- Czego? - przerwała mu. – Nieważne. Masz i strzelaj do nich. Wetknęła mu małą kuszę do rąk.
- Mam strzelać do... ludzi?!
- Nie. W drzewa. Dla ostrzeżenia. Oczywiście, że do ludzi. Nie. Nie do ludzi. To potwory!
- Kategorycznie odmawiam!
- To się trzymaj mocno!
    Puściła go. Wyrwała łuk z sajdaka. W pełnym galopie wypuściła trzy strzały jedna po drugiej. Nie chybiła ani razu. Równie celnie szyła jej siostra. Ubiły koło dziesięciu. Szczęśliwym trafem rycerze Tnemugry nie byli tak dobrze wyszkoleni w władaniu broniami dystansowymi.
- Jest! Jest! Jest labirynt!
   A i owszem. Wjechały w naturalny labirynt ostańców, skał, jaskiń i grot wapiennych. Setki. Nie. Nie setki. Tysiące zakrętów, zakamarków, szczelin. Nie zajęło im już dużo czasu zgubienie żołdaków. One znały to miejsce jak własne kieszenie. Już nieraz uciekały tędy przed zakonem, jak i przed ludźmi króla. Zatrzymali się. Chwilę nasłuchiwały.
- Zgubiliśmy ich... - wyszeptała Menanti.
    Zsiadły. Chłopak siedział na koniu kurczowo trzymając lewą ręką siodło, prawą kuszę. Menanti złapała go w pasie i ściągnęła z konia. Wypuścił broń z ręki. Przeszedł kilka kroków. Oparł dłoń na skalnej ścianie i zwymiotował. Zwrócił wszystko. Zwrócił jajecznicę. Zwrócił mleko. Tak. To był on - student pierwszego roku geologii Uniwersytetu Jagiellońskiego...
*
    Siedział skulony przy ścianie jaskini. Obok niego leżał jego czarny plecak – miał go na sobie w chwili, gdy wciągnęła go kula. Starał się uspokoić ciskając na smartfonie wkurzonymi ptakami w zielone świnie. Był późny wieczór, a on nic nie chciał jeść. Nie po tym co widział. Nie z nimi. One zabiły ludzi. Na jego oczach. Z drugiej strony ten świat wyglądał na taki. Na taki, że każdy zabija. Albo... „Cholera” - pomyślał - „Świat fantazy. Pięknie. Co ja tu robię? I co z resztą? Żyją? A może ich to... To coś nie wessało? Znaczy Jaśka na pewno, ale cholera wie gdzie go wyrzuciło. Może w innym świecie? A reszta? Oby nie. Niech im się szczęści i żyją tam...”
- Może jednak coś zjesz?
    Nawet nie zauważył kiedy obok niego kucnęła. Popatrzył na nią. „A ty się, głupi mózgu, Dominiką zachwycałeś?” - pomyślał. Była niższa. Miała może 163-4cm wzrostu. Nie więcej. Jej kruczoczarne włosy spływały na ramiona. Niebieskie oczy... Piękna twarz. Ubrana była w skórzane, ciemnobrązowe spodnie. Górna część ubioru była zrobiona z jasnej skóry, miała wbudowane naramienniki, pozbawiona była rękawów. Na stopach miała lekkie buciki z czarnej skóry. W pasie ozdabiał ją pas tego samego materiału i tej samej barwy co spodnie. Za nim zatknięty nóż myśliwski. Teraz miała zdjęty z pleców sajdak z łukiem i strzałami, który nosiła przez dzień. „Menanti czy Menacne?” - pomyślał, nie mogąc rozpoznać, która to z bliźniaczek - ubiór miała taki sam jak siostra. Po chwili dopiero przypomniał sobie, że jedynie ta pierwsza nosi zatknięty za pas nóż.
- Hmm? - mruknięciem zastąpiła powtórzenie pytania.
    Było w niej coś czemu nie mógł odmówić.
- Zgoda – wybełkotał.
    Podeszli do ogniska. Menacne rzuciła ciekawe spojrzenie w jego stronę. Kucnął wyciągając zziębnięte dłonie w stronę płomieni. Nikt się nie odezwał. Menanti odgrzebała z popiołu dorodną pyrkę i podała mu ją.
- Słuchaj... – rzekła niepewnie.
    Spojrzał na nią po chwili, trzymając wciąż nietkniętego ziemniaka nabitego na patyk.
- Jak... Jestem Menanti, to moja siostra, Menacne, a ty? - kontynuowała.
   Wiedział jak się nazywają. Wielokrotnie zwracały się do siebie tymi imionami w jego obecności.
- Ech... A czy to ważne – odparł i urwał.
    Spojrzał na ogień.
- Dla przyjaciół... Zresztą nieważne... – dorzucił po chwili.
*
    Jechali milcząc. Początkowo Menacne próbowała rozpocząć rozmowę, ale szatyn, siedzący w siodle za Menanti był mrukliwy. Wyraźnie był czymś dobity i widziały to. Nie wiedziały jak mogą pomóc. Jechali więc w ciszy. Pięli się w górę zbocza. Już dawno minęli pas kosodrzewin. Zmierzali ku przełęczy. Nagle klacz Menanti niespokojnie zachwiała się. Poślizgnęła się.
- Musimy zsiąść – powiedziała dziewczyna do niego zwinnie zeskakując z siodła.
- Dokąd my w ogóle jedziemy? I skąd? - zapytał szatyn powoli zgramoliwując się z wierzchowca.
- Jeszcze jesteśmy w Taksarze. Właściwie to w dawnym Taksarze. Teraz i te tereny zajmuje Imperium Janudzkie. Wiesz. Po wojnie.
- Jakiej wojnie?
- Skąd ty się urwałeś? – rzekła Menacne zeskakując z klaczy tuż obok niego. – Nie słyszałeś o wojnie państw sprzymierzonych przeciw Imperium? O bitwie na Wilczej Polanie?
- Nie. Powiedzmy... Że pochodzę z daleka.
- Czyli? - zapytała Menanti.
- Z zupełnie innego świata. Lepiej rozwiniętego.
- Jesteś czarnoksiężnikiem? - wypaliła Menacne.
- Nie. Magia nie istnieje. Niezależnie od tego co wam wmawiali tu, w waszym świecie.
- To jak się tu znalazłeś? Jak w „waszym świecie” - odparła z przekąsem Menacne – nazywacie pojawienie się znikąd człowieka?
- To jest... Nigdy się z czymś takim wcześniej nie spotkałem. To... Było takie nowe doświadczenie... Nie wiem co to było. Ale na pewno jakoś da się to wyjaśnić naukowo.
- Mówisz zupełnie jakbyś wierzył propagandzie Imperium.
- Mówiłaś, że wieszają za czarnoksięstwo. Jak więc mogą mieć taką propagandę?
- O! - odparła Menacne. – To akurat jeden z wielu paradoksów propagandy Imperium. Z jednej strony przeczą istnieniu magii, z drugiej mają własnych czarodziei.
- Magia nie istnieje.
- Stuknij się w ten głupi czerep i zastanów co mówisz.
- Menacne i ty. Proszę was. Dajcie spokój. Lepiej spójrzcie. Jesteśmy już na przełęczy. Ty jesteś z innego świata, jak sam powiedziałeś. Spójrz. Na prawo – wskazała dłonią na ośnieżony szczyt – masz Galgora, a na lewo ciut wyższego Kiszela. A przed sobą Płaskowyż Pokoju.
    Powiódł wzrokiem za wskazywanymi elementami krajobrazu. Szczyty malowniczo piętrzyły się ponad przełęczą. Za to na widok płaskowyżu zrobiło mu się niedobrze. „Płaskowyż pokoju” - pomyślał - „To jakaś kpina.”. Otoczył wzrokiem pobojowisko. Bielące ludzkie i końskie kości widoczne były wszędzie. Daleko na skraju płaskowyżu pasły się na skąpej trawie dzikie konie.
- Płaskowyż Pokoju jest obecnie ziemią niczyją. Daleko przed wojną powstał taki układ. Jeszcze między starymi państwami. To wina upiora – Menanti ściszyła głos – Strażnika tego miejsca. Zresztą niedługo go poznasz. Podczas wojny z Imperium nie uszanowano woli Strażnika. Stoczono tu bitwę. Wygrało Imperium. Jednak upiór pozwolił odejść żywym jedynie dwóm trubadurom i dziwce, podróżującym za wojskiem. Im kazał napisać ballady o tym co się tu wydarzyło. Na przestrogę. Ona, Anyzria, ponoć zabawiała go cały tydzień. Obaj poeci, jeden z Imperium, drugi z Glower, są co do tego zgodni, choć ich ballady mocno się różnią. Teraz, choć już nie pierwszej świeżości w swym zawodzie, jest najdroższą prostytutką w całym znanym dotąd świecie.
- U... Upiór?...
- Spokojnie. Nie jest zły, dopóki z nim nie zadrzesz.
- Ech... Ale Menacne... On przecież nawet w magię nie wierzy. A co dopiero w upiory. Oho. O to jego budka.
 - Kto śmie zakłócać mi spokój? Czego chcecie śmiertelnicy?
    Z budki, przez zamknięte drzwi wyłonił się zielonkawo-przeźroczysty upiór. szatynowi zachwiały się lekko nogi. E! Nie bój ta się mnie. Ja tylko taką wstępówkę walnąłem” – zadudnił telepatycznie w głowie chłopaka - „Nie rób obciachu nam, facetom, przy lasencjach. Wstyd. Patrz, one się nie boją”. Uspokoił się momentalnie.
- Chcemy przejść. Tnemugra nas dołapał, teraz jak już poczuł smak zwycięstwa to nam nie daruje. Musimy uchodzić z Taksaru. I my...
    „Kim jest ten Tnemugra?” - pomyślał student.
    „Skąd ty się wziąłeś? Tnemugra nie znasz...” - pomyślał upiór.
    „Ja? Z innego świata. A i nie wiem kto to ten Tnemugra”.
   „Słyszysz moje myśli?!” - upiór już definitywnie przestał słuchać wywodu jednej z bliźniaczek.
    „To ty mi ich nie przekazujesz telepatycznie?”
    „Tele... Co? Co to jest? A. Nieważne. Nie. Nikt nie słyszy moich myśli”.
    „A ty? Słyszysz myśli wszystkich?”
    „Czasami niektórzy magowie nie dają ich czytać. Wtedy, w najlepszym przypadku, ich nie przepuszczam” - uśmiechnął się paskudnie.
    „Rozumiem...” - odwzajemnił wredny uśmiech.
- Co oni się tak szczerzą, Menanti?
- Nie wiem – odparła.
    Nie zwrócili uwagi na wymianę zdań dziewczyn.
    „A starcza ci tu wszystkiego? Bo wydaje mi się, że strasznie się musisz tak sam nudzić tutaj. Co? Jak ty to sobie układasz wszystko?”
    „A gdzie tam! Nudzić? Pić co mam, bo czasem, jak jaki pijany idzie, to i myto w tej postaci od niego wezmę i tak się nie przyzna nikomu. W chatce obok budki mam kilka doniczek. No wiesz... Marichuanen uprawiam. Czasem przychodzą tu jakieś dziwki, chcą dorównać Anyzrji w rozpuście. I tak nikt im nie wierzy potem i ich ceny zamiast rosnąć – spadają. No. A wracając... Ubytki w humidorze uzupełniam stale co trzymiesięczną dostawą cygar z dalekiej północy. Taki znajomy dostawca. Pieniędzy nie mam, ale zawsze trochę mojego wina dostanie na handel w zamian. A drogie to to jest! Tylko ja mam ostatnie pędy górskiej winorośli. Ha! Chcesz skosztować?”
- Jasne – wyrwało mu się na głos.
- Co, „jasne”? - siostry rzekły razem patrząc się na niego zdziwione.
- A to zapraszam, zapraszam. Panie też chcą skosztować trochę wina?
    Zamarły przerażone.
*
- Przepraszamy, ale musimy już iść.
- A gdzie iść! Mówiłyście, że uciekacie przed Tnemugrą. A po co uciekać dalej skoro tu jest bezpiecznie – zjawa wydała z siebie pijacki bełkot – i miło. Zresztą możemy sobie tu ułożyć życie. Jedna dla mnie, druga dla ciebie - zwrócił się do szatyna. - Albo obie na zmianę. A i jadła i picia stanie. Żyć, nie umierać! Zdrowie!
- Hey – powiedział student – A ty przypadkiem już nie umarłeś?
- I tak, i nie, panie... Ja tu jestem, ostatni z bitwy pod Fryllą. Ostatni z przeklętych. Inni już spłacili dług za dowódców, jeno ja nie. Ale ja nie chcę. Mnie się podoba tak jak jest. Hyp! Przepraszam. Hyp! Cholerna czkawka. No co ja to? Aha... Hyp! Aż cholera! Hyp! I, że się mnie nie da przestraszyć, cholera. Hyp! No na czorta moc! Hyp! Dobrze chociaż, że mnie to nie szkodzi. Hyp! Co tu tak stoicie? Hyp! Przecież chcieliście stąd wyjść? Hyp! Hyp! No już was tu nie ma! Hyp! Ja tu cierpię! Hyp!
- Już sobie idziemy, już. Spokojnie. Menanti weź naszego pijaczka. Idziemy. Bywaj, zjawo.
- A, hyp! Bywajcie! Hyp! Bywajcie!
    Wyszli.
- Pięknie. Jeszcze nam tylko, siostrzyczko, maga-pijaka brakowało!
- Ejże, hola, hola! Że to niby o mnie? Ja i pijak? Ja i mag? Coś ci się Menacne pokiębasiło. I to ostro. O proszę. Ja i pijak. Widzisz jak ładnie „jaskółkę” robię? I co? Może nietrzeźwy jestem? Co?
- No, już, już. Wykrzyczałeś się? Co? To bierz ten swój śmieszny worek na plecy i idziemy. Dalej konno nie da rady jechać. Za to czeka nas przeprawa przez drabinki i ściany wspinaczkowe.
- A co z końmi?
- Upiór zajmie się nimi jak resztą mu zostawionych. Przeżyją. Zajmuje się nimi z sercem, a i potem oddaje je podróżnym przychodzącym z Jusonu – odparła Menanti – ale co najwyżej po jednym dla jednego przybysza.
- Jusonu?
- Tak. Jusonu. Bo widzisz. Tam na skraju tego płaskowyżu jest urwisko. To granica między tą Ziemią Niczyją, a Jusonem. Tam będzie pierwsza drabinka. Najwyższa.
- Dobra, Menanti. A teraz musisz jeszcze wyjaśnić mi parę spraw. Po pierwsze. Kto to jest ten Tnemugra?
- Vidame klasztoru.
- Vidame? Czyli?
- Świecki zarządca ziem Klasztoru Płonącej Nadziei. Oczywiście tylko części ziem, klasztor jest rozległy.
- I... I co wy mu zrobiłyście, że tak was gnębi?
- Jemu? - wtrąciła się Menacne. – Jeszcze nic. On jest pachołkiem Imperium. A, że działamy zdecydowanie przeciwko Imperium, to i on nas ściga. Zresztą tak jak resztę buntowników. O ile można nas było, przynajmniej początkowo, tak nazywać. Musiałyśmy łamać prawa, kłusować na przykład, by przetrwać. Wychowywałyśmy się same. Głównie w lasach, unikając osiedli opanowanych i grabionych przez Imperium. Ale ostatnio zostałyśmy chyba ostatnie. Innych buntowników wyrżnięto lub złapano i powieszono. Gdybyś się nie pojawił, to i nasz los byłby podobny.
- No, ok. Ale nie mogłyście wyjechać wcześniej? Nie byłoby bezpieczniej?
- Ba. Próbowałyśmy. Dobrze obstawili swoje granice. Teraz zdecydowanie spróbowałyśmy się przebić i wpadłyśmy. Jak sam widziałeś.
- Dobra, ok. A mam jeszcze takie pytanie Menanti...
- Ej, ty, już przerwij te pytania. Mamy tą pierwszą drabinkę.
    Chłopak ruszył pierwszy. Drabinka była ostatnią częścią Ziemi Niczyjej, włości zjawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz