środa, 1 października 2014

„Czternaście fibul” – R.4: Pustelnia

Pustelnia
   Upadek nie należał do najprzyjemniejszych. Sypki piasek dostawał się w każdy zakamarek, gdy staczali się ze zbocza. Był gorący. Piekł. Zatrzymali się na końcu stoku. Dominika wypluwszy piasek z ust rozejrzała się. Za nią była piaszczysta wydma. Zresztą w każdym kierunku było widać piach. Piach i niebo. Bezchmurne niebo. Otworzyła mimowolnie usta. W tym czasie Kain, klęcząc, wytrzepywał ramoneskę. Wstał.
- Gdzie... Ale jak... - wyszeptała.
- To to ja mogę powiedzieć. W końcu to twój ojciec ma to coś co nas tu przeniosło.
- Mówiłam, że nie wiem co to jest.
- A szkoda. Bo gdyby zmajstrować coś takiego...
- Pracowało nad tym sporo jajogłowców, a ty myślisz, że byś coś takiego zrobił?
- Dobra, dobra, nie unoś się.
- Lepiej powiedz mi co mamy zrobić? Na środku pustyni...
- Na środku? A skąd to wiesz? Trzeba wleźć na tą wydmę, z której zjechaliśmy. Wydaje się większa od innych wokoło. Może coś ciekawego z niej zobaczymy.
- Ta. Jasne – odburknęła.
*
   Od trzech godzin byli w drodze. Gotowali się w swoich ubraniach wierzchnich, ale nie zdecydowali się ich ściągnąć – mniej energii tracili mając je na sobie niż gdyby nieśli te nieporęczne ubrania w rękach w tych warunkach, gdzie para rąk była potrzebna. Wiedzieli, że noc może być chłodna, więc wyrzucenie ich też odpadało. Ona miała na głowie jego biało-niebieską arafatkę w ochronie przed udarem.
- Za tą wydmą – wymamrotała z trudem spieczonymi ustami – będzie ta studnia, którą widzieliśmy...
   Kiwnął głową na potwierdzenie. Ruszyli trochę szybciej. Pół godziny później byli na szczycie.
- Nie... - wyszeptała – Nie! - jęknęła – to jest...
-...kawałek pierdolonego kamienia...
*
   Siedziała w cieniu głazu. Właśnie, tępo patrząc się przed siebie, dopijała ostatni łyk Coli z puszki zostawionej przez Kaina „na czarną godzinę”. Adamowy spał leżąc obok. Byli tu od godziny. Za trzydzieści minut miała obudzić Kaina i sama udać się na spoczynek. Pomiędzy nimi leżały kurtki, glany i plecak.. Właśnie po to ostatnie sięgnęła skończywszy pić. Z nudów zaczęła przeglądać Kainowe rzeczy. W pewnym momencie zorientowała się, że czegoś brakuje. A zapewniał ją, że to ma. Spojrzała na zegarek w telefonie. Czas był już prawie odpowiedni. Szturchnęła go w ramię. Leniwie otworzył oczy. Zaczął mamrotać coś niezrozumiale pod nosem, pewnie kląć.
- Mam takie pytanie – od razu się ozwała – możesz mi powiedzieć gdzie masz tą drugą puszkę, którą miałeś ty wypić?
- Yyy... Grzebałaś w moim plecaku?
- Tak grzebałam. I puszki tam nie było.
- Widzisz...
- Tak, tak wiem. Chciałeś żebym wypiła całą puszkę, nie pół. Wiedziałeś, że przyjmę tylko połowę picia.
- Idź spać i mną się nie przejmuj...
- Myślisz, że chodzi mi o ciebie?! Chodzi mi o to, że mnie...
- Tak, oszukałem. I co z tego? Wypiłaś więcej? Wypiłaś. Więc to oszukanie wyszło ci na plus. Więc masz pretensje o to, że ja nic nie piłem. Czyli chodzi o mnie. Dziękuję, dobranoc.
*
   Dwie godziny po wyruszeniu byli już daleko. W nocy szło się o wiele lepiej. Nie było prażącego słońca, a przed chłodem dobrze zabezpieczały ich kurtki. Szli w ciszy. Ona zamyślona i wpatrzona w gwiazdy, tak odmienne od tych, które znała. On z opuszczoną głową widział jedynie piach pod butami. Myślami była daleko. Przypominała sobie chwile, te nieliczne, spędzone z zapracowanym, nie mającym dla niej czasu ojcem i te liczne z kochającą, trochę nadopiekuńczą matką. Przypomniał się jej pies, Mały. Trochę kulał, po tym jak go potrącił kontrahent ojca, ale kochała go bardzo. Przypomniał się i jej wujek. Złota rączka, wszystko naprawił. Zawsze umiał doradzić. Ale był człowiekiem prostym. Za jego brak manier i prostactwo był znienawidzony przez jej ojca. Jego żona, gadatliwa ciotka, również skłócona z jej ojcem. Teraz przeszywała ją jedna myśl: już ich nigdy nie zobaczy. Była prawie pewna, że Kain i ona sama niedługo zginą. Za dwa, góra trzy dni umrą z pragnienia. Po policzkach popłynęły jej łzy. Rzuciła okiem na towarzysza. Kain miał zmarszczone czoło, widać, że nad czymś intensywnie myślał. Otarła łzy rękawem.
- O czym myślisz? - zapytała patrząc na niego.
   Jego czoło jeszcze przez chwilę było zmarszczone. Wymamrotał coś pod nosem podnosząc wzrok na jej twarz.
- Staram się wykminić wzór na ilość ziarenek piasku na pustyni. Ale chyba mnie to przerasta...
- Jesteśmy na środku – aż przystanęła z wrażenia – pustyni, w nie znany sposób się tu znaleźliśmy, nie wiemy jak wydostać, pewnie jutro umrzemy, a ty myślisz o... Matematyce?! A nie na przykład o rodzicach...
- Nie mam rodziców...
- W sensie?
- W sensie, że wychowałem się w sierocińcu. Rodzice mnie porzucili zaraz po urodzeniu. Nie wiem nawet kiedy dokładnie się urodziłem. Znaleźli mnie półżywego w lesie. W zimie.
- Przepraszam... - szepnęła spuszczając głowę.
*
- Patrz. Dominika. Patrz. Czy to nie...
- Studnia... Tak... I jakaś chatka przy niej...
- Jesteśmy uratowani!
   Ruszyli biegiem w dół wydmy, w stronę wschodzącego właśnie słońca. Po chwili pili łapczywie chłodną wodę z wiadra. Zaspokoiwszy pragnienie poczuli głód. Potężny, Danio nie pomoże. Kain podszedł do drzwi. Zakołatał potężną kołatką drzwi.
- Witajcie wędrowcy – dało się słyszeć dobitny głos zza drzwi, jednakże obydwojgu język wydał się obcy.
- Cholera. Nic nie rozumiem – mruknął do siebie Kain – Do you speak english?!
- Czymkolwiek jest ten „angielski” nie znam go, wędrowcze – odparł ten sam jegomość otwierając drzwi.– Wejdźcie proszę. O proszę. Usiądźcie tam na dywanie.
- Dziękujemy za gościnę. Nie chcemy być nieuprzejmi...
- Och, dzieci. Czyż nieuprzejmy jest głodny proszący tego co ma o kromkę chleba? I czyż postąpi źle człowiek pragnący czerpiąc wodę z cudzej studni, by pragnącym nie być? Powiadam wam proście o pomoc, ale i w potrzebie pomagajcie. Proście o jadło, ale i nakarmcie. Proszę. O to daję chleb wam i wodę wam daję. Jedzcie i pijcie, potem na spoczynek się udajcie. Strudzeni jesteście. Jutro na wasze pytania odpowie Męciwgłów, postara się problemom zaradzić.
- Ale...
- Nie trudź się, synu, jutro, jutro ci na wszystko odpowiem – odparł gładząc długą, siwą brodę.
*
    Nie pierwszej już młodości, łysy jegomość, chudy i wysuszony, z gęsim piórem zatkniętym za prawe ucho, usiadł przed biurkiem. Rozłożył na nim, starłszy wpierw rękawem kurz, księgę, otwierając ją na ostatniej zapisanej stronie. Oparłszy łokieć na skraju biurka, gładząc opuszkami palców usta popadł w zadumę. Zastanowiwszy się chwilę dobył pióro zza ucha i dzierżąc je w dłoni zamoczył w kałamarzu. Począł niezwłocznie, w ciszy, mając już w głowie konspekt swojej pracy, przelewać myśli na papier.
   „Na skraju pustyni Nuha mieszkał stary mędrzec. Imię jego Męciwgłow. Niegdyś ciągnęły doń ludy całego świata, by mądrości zaczerpnąć. Człek ten prawy przyczynił się w roku 1563 rachuby wspólnej do rozejmu między krainami północy, a najeźdźcami z dalekiego południa. Dziś jednak nikt z krain północy nie wie czyż mędrzec ów żywota swego nie zakończył, albowiem trakty dzisiejsze, przepełnione niebezpieczeństwami i zasadzkami wszelakimi, nazwać bezpiecznymi nie można. Więc mało który śmiałek dotrzeć do wód wielkich zdoła. A tam kończą się i ich drogi. Albowiem morska bestyja puścić nikogo nie zechce. I tak oto Północne Krainy nie mogą dostać się do mędrca Mąciwgłowa, albowiem kogóż to stać na statek opłynąć niebezpieczne wody zdolny? I któż na tyle odważny by nowemi płynąć wodami nieznanemi? Jest jeden głupiec na wschodnim wybrzeżu, w mieścinie Głębówka statek buduje. Ale nie by nowej trasy szukać, a by z Krakynem z niego wojować i starą drogę udostępnić znów dla ludu. Siebie i ludzi ze sobą wziętych chce posłać na zatracenie. Póki co więc droga na południe zamkniona jest dla wszyskich”
kronikarz królewski Dadzbog z Mirkowa,
dwór jaśnie oświeconego króla Pomścibora, władcy plemion Grodzian i Helwimów,
28 lipień roku wspólnego 1602.
*
    Śnieżna kraina. Czarna wieża na płaskowyżu otoczonym lasami. Mroczna wieża. Pokryta wielkimi celtyckimi runami. Wnętrze. Parter. Ubita, zmrożona ziemia w okrągłym pomieszczeniu. Stara, drewniana, ciężka klapa. Młodzieniec w skórzanej kurtce, z mieczem u boku. Na nogach czarne spodnie i czarne, skórzane buty. Otwiera klapę. Odwraca się, by wejść na drabinę...
*
- Jan! - rudy chłopak krzyknął budząc się.
- Nic nie mów synu, wiem co widziałeś. Twój sen odpowiedział ci na jedno z twych pytań. Twa towarzyszka wciąż śpi. Ale wiem o czym śni. Wiem o co chcesz zapytać. Nie rozumiesz, dlaczego ja o tym wiem. Jestem prorokiem. Mówią o mnie „mędrzec”. Ale nic nie wiem i cóż znaczę przy potędze światów? Tak. Ten młodzieniec w twoim śnie to był twój przyjaciel. Myślę, że wiesz gdzie musicie się udać by go odnaleźć. Daleko na północ. Jednak nie będzie to proste. Będzie wiele przeszkód, którym będziecie musieli stawić czoła. Pierw pustynia, której jakże małej cząstki doświadczyliście. Następnie wielka woda. Nie dacie rady jej przepłynąć. Strzeże jej wielki potwór. Kraken. Bestia pojmana w magiczne okowy przez królestwo z południa. Nie wiem jednak cóż za mag tego dokonał. Ale nie bójcie się. Istnieje przejście. Albowiem powiedziane jest, kto przez wodę przejść nie może, niech zanurzy się pod jej fale. Jest zejście do podwodnego świata syren, trytonów i wodnych ludzi. Ale istnieje tylko jedno zejście do niego z tego lądu i jedno wyjście za wielką wodą. Wejście znajdziecie w Mieście Złodziei, wyjście zaś w Świątyni Prawd Nieobjawionych. Dalszej drogi... Obecnie nie znam. Będziecie więc zdani na siebie. Dam wam wskazówki, jak pokonać przeciwności do wód wielkich. Dalej ruszycie bez nich. Ale o tym później. Teraz kolejne nurtujące twą głowę pytanie... Wizja, mara senna. Powiadam ci, każdy, kto pierwszy raz odwiedza mą pustelnię otrzymuje dar wizji we śnie. Więcej już się to nie powtórzy. Pamiętaj to i mądrze to wykorzystaj. Jeśli zaś chodzi, synu, o wasze przybycie tutaj... To już trudniejsza do rozwikłania sprawa. Nie wiem jak się tu znaleźliście i cóż za siła was przeniosła do tego świata... Ale jest iskierka nadziei na wasz powrót do domu. Wiem, że niegdyś... Znany był sposób na odsyłanie istot przyzwanych znów do ich światów. Wiedza już dawno zapomniana... Przynajmniej na tych lądach. Była księga to opisująca... Zaginiona... Prawiła o miejscu trzech znaków złączonych w jeden i piętnastu magicznych artefaktach pozwalających na powrót istot przyzwanych. Niestety nie wiem gdzie ta księga się znajduje, ani gdzie trzy znaki leżą. Wiem jedynie, że jednym z tych artefaktów była fibula maga wiatru... Zwał się ona Ałis Asiloiroc. Byłem powiernikiem tej fibuli przez wiele lat. Teraz wręczam ci ją. Używaj jej mądrze.
- Dziękuję – Kain odparł odbierając zapinkę – Powiedz mi jeszcze, proszę, czy nie wiesz gdzie mogą być moi dwaj inni przyjaciele. Przenieśli się w taki sposób jak my, tuż po Janie, nie długo przed nami...
- Synu... Niestety, nic mi o nich nie wiadomo. Ani twój umysł, ani twej towarzyszki nie pokazał ich w wizji. Twój pokazał Jana. Jej informacje o Krakenie, zawarte w kronice. Już dawno czułem potężną magię łączącą maga z południa, z tą cieśniną. Dzięki twej towarzyszce wiem już prawie wszystko. Niebezpiecznie posiadać taką wiedzę, ale południe potrzebuje mnie tak jak i północ. Naraziłem i ciebie na niebezpieczeństwo posiadania takiej wiedzy, ale musisz ostrzec krainy północy. Południe nie może zachwiać siłami tego świata. Już raz próbowali. Teraz ruszyli po raz drugi.
- Kogo mam ostrzec? Do kogo się udać?
- W Świątyni Prawd Nieobjawionych odnajdziesz mego przyjaciela, Bogowidza. On prześle wieść dalej.
- Ale jak tam dotrę? Dotrzemy?
- Jutro przybędzie tu karawana... Ach!... Karawana! Nie jutro. Szybko. Musisz ich tu przyprowadzić. Lada chwila rozpęta się w okolicy burza piaskowa. Tak potężna jakiej nie było od lat. Mogą zginąć i stracić towary. Oni obozują przy studni dwie mile stąd. Musisz tam jechać i ich przyprowadzić. Zrobisz to z pewnością szybciej niż stary Mąciwgłów. Siadaj, siadaj na tym dywanie.
- Dy... Dywanie?... Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- To latający dywan, synu... Musisz tylko skupić wolę umysłu na chęci by się uniósł i leciał. Zamknij oczy i leć.
*
    „Są! Są! Skup się... No durny dywanie! Opadaj!” - myślał, w tak nienormalnej sytuacji Kain. Unosił się na dywanie piętnaście łokci nad ziemią, obserwowany przez niespełna dwudziestoosobową grupę ludzi o ciemnych cerach. Zamknął oczy. Skupił się. Tkanina zaczęła po chwili opadać.
- Ej, ludzie – krzyknął z jeszcze z powietrza – mędrzec Mąciwgłow ostrzega, że zaraz rozpęta się tu burza piaskowa! Ruszajcie do niego więc już dziś i zostawcie miejsce na wielbłądzie dla mnie i dywanu, bo więcej nie zamierzam korzystać z... takich rzeczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz